czwartek, 2 grudnia 2010

Ona.

Ciszej, bo nie usłyszysz jak idą. Nie odgadniesz zamiarów i nie przewidzisz swojej śmierci. Z czyich rąk? Ten hałas, on nie ustaje. Rano zabrali ściany, po południu wynieśli sufit, wystarczyło ,że odwróciła głowę. A już prawie zapomniała jak wygląda ich oczami. Lecz przez szpary w drewnianych podłogach tłoczą się dni. Rozszerzone źrenice, naprzemienne kołysania i szarpania czasem. Tik, tak, tik, tak. Z nogi na nogę, szybciej.

Bo nie zdążysz!

Nie zdążę?

Nie zdążysz!

Pęcznieje pragnienie, by czuć swoje własne nieistnienie. Porzucenie rzeczywistości. Wzmożone nieukierunkowanie na rzeczywistość. To tu, to tam. Im bardziej pragniesz nie czuć tym więcej życia płynie we krwi. Im bardziej zatrzymać bieg krwi chcesz, tym przyspiesza czerwona rzeka do szybkości około świetlnej.

Nakryłaby się kocem. Rozstawiłaby dwa krzesła, a na oparciach zawiesiła koc. Nazwałaby to domem. Nazwałaby azylem. Zamknęłaby we wnętrzu ciepłej próżni. Nie, to nie jest już próżnią. Odebrała definicję, zostawiłam ciało, sen, siwienie i zmarszczki na sercu. Porozstawiała i czekała aż wróci do siebie.

Nie mogła tego zatrzymać, kręci jej się w głowie od zapachu istnienia. Słyszysz? Dzwonki w jej głowie, dzwonią, już czas. Czas na nieistnienie. Tylko chwilę, zaledwie moment, mgnienie bez ciśnienia głosów z armii cudzych ust. Powietrze rozrywa płuca tchnieniem życia. Pod kocem. Pod kocem zasypia kolejną noc. Ogranicza świat do narzuconych dzieciństwem ram. Namaluje nocą jutra kształt.