piątek, 29 października 2010

Archiwum 4.

Odkąd pamiętam,

nie zwracamy się do siebie po imieniu,

wyszliśmy już z wprawy.

Nie wypowiadamy

farbowanych słów, koloryzowanych myśli.



Raz na ćwierć kresu

wymieniamy się ze sobą dłońmi.

Dotykając nimi

wyobrażamy sobie miłość.

Preparaty z tchnień nakładając na wargi.



U końca drogi

odwrócimy się do siebie plecami.

Każdy w swoją stronę.

Droga powrotna

bez bagażu ciasnych wspomnień, bez pożegnania.

niedziela, 24 października 2010

Z archiwum chyba już 3.

Jeśli zechcesz mnie za obietnicę,
za prawo własności, utratę dwu-członu.
I jeśli w słowie kocham zmieścisz
nas w wypranej pościeli na szklane guziki-
utracisz duszę,
a posągowość szmacianej lalki
zapleciesz z własnym ciałem.

Psia rzecz.

O kurwa, znowu się spóźniam. Spakowałam książki, spakowałam płyty, ubrania. Podpaski, tampony rozsypały się po podłodze, po schodach. Zawsze to samo. Sąsiad spod 122 pomaga zbierać mi moje środki higieny wścibsko dopytując się o plany na nieco dalej niż dziś czy jutro. Śmieszne. Nie ma takiego numeru lokalu w kamienicy. Ani dziś ani jutro.

Przeprowadzka. Na dobre ,czy na złe. Trudno jednoznacznie powiedzieć. Ludzie czasem zmieniają miejsca zamieszkania. Wyprowadzają się ,palą mosty mając nadzieję ,że wybudują nowe, trwalsze, nowoczesne. Nie do zburzenia. Najpierw uderz głową o ścianę, tupnij nogą o podłogę, powierć się na krześle, przesiądź się na stary, śmierdzący moczem tapczan i zmierz temperaturę, bo nie wszystko jest ok. Nie czuję się dostatecznie przeprowadzona.

Przeprowadzka z przedmieść do centrum zasmarkanej codziennością mentalności. Oczywiście zawsze muszę skończyć z butem w psim gównie.

O kurwa, znowu się spóźniłam.

czwartek, 21 października 2010

Kupa siebie.

Zbieram się do kupy. Generalnie mam wrażenie, że wielokrotnie to stwierdzenie padało z moich ust. Może nawet wyklinałam( głowa chciała wyklikiwałam, ale palce wiedzą lepiej, koordynacja -2-) je na klawiaturze umęczonej ciężarem niezdarnych palców, kłócących się o litery alfabetu. W zasadzie zawsze z trudem przychodziło mi pisanie na klawiaturze. Irytowała mnie ta niemożność wypisania wszystkiego o czym myślę w danym momencie, bo myśli uciekały tak szybko, a palce nie nadążały za chronologią „wymyślnych -myślowych” zdarzeń. Odkryciem nie będzie stwierdzenie, iż skoro irytuję się tak trywialnymi czynnościami jak użytkowanie komputera, to reszta codziennych niecodzienności o mikroskopijnej strukturze potrafi przepuścić mnie przez maszynę do mielenia mięsa. Matka Natura jedna wie jak długotrwałym i na dłuższą metę nieefektywnym procesem może być ( w moim wypadku)składanie do kupy.


Tak więc składam się, albo zbieram do kupy. Pamiętam jak na języku polskim w wypracowaniach Panie polonistki czerwonym długopisem zakreślały powtarzające się nadmiernie wyrazy. Z czasem przestałam się tym przejmować, zwłaszcza , że jako pedagog w klasach elementarnych często każą mi powtarzać coś wiele razy, co ułatwia zapamiętanie. Nie ma to jak nędzne tłumaczenia z ust niedouczonej studentki. Powtarzam się, tak przyznaję bez bicia, robię to nagminnie, cicho ufając że w końcu wbiję sobie pewne zwroty do swojej makówki i będę mogła zrobić krok do przodu, albo po prostu znajdę pasujący element, tworzący moją „kupę siebie”. Nie trzeba szukać daleko, gdyby tylko można było z łatwością sięgnąć po coś co jest wewnątrz, to byłby dopiero przełom. Otworzyć, wygrzebać co zbędne i wyrzucić, a wszelkie deficyty zapełnić nową lepsza wersją mnie.


Obejrzałam „Incepcję ”. Zebrałam się i obejrzałam. Nie będę rekomendować, poddawać jakiejkolwiek krytyce, bo taki ze mnie recenzent jak i literat. Wspominam o tym, bo momentami chciałabym, by ktoś wdarł się do mojego snu i sprzedał mi jakąś ideę(zaraził wirusem), którą przyswoiłabym nieświadomie jak swoją. Po obudzeniu znałabym kod do mojej „kupy” i w mgnieniu oka zebrałabym się w całość . W sumie wszyscy byśmy na tym dobrze wyszli, ja byłabym „kupą siebie” i nie parałabym się tanim grafomaństwem. Na szczęście macie wybór. Ja pewnie też, ale dopóki nikt nie wszczepi mi idei podczas snu będę sądziła, że nie mam.

niedziela, 17 października 2010

Grafo(wo)man.

Jestem, jestem ,a może wcale mnie już nie ma,
Dla rozgorączkowanych tłumów na fali,
Skoro Nawet, nawet na mnie nie patrzycie,
Łamiecie swoje spojrzenia pod kątem 90 stopni,
Krzywicie je do granicy przyzwoitości.

Przeczekam to w domu, za szarą firanką
Głęboko Ukryję każdą inną komórkę,
Nie wyjdę już więcej, zadbam o komfort
Psychiczny każdego poprawnego człowieka.
Żeby nie straszyć niezdrową papilarną linią.

Zewnętrzne sterowanie, automatyczna
Skrzynia biegów popsuła się, zastygła.
Nie pozwalam dłużej się prowadzić,
167 na minutę w terenie zabudowanym,
Gdzie przecież musi być przejście dla pieszych.

niedziela, 10 października 2010

Krótkosłowie na dobranoc.

Konkluzja na dziś. Wszystko zaczęło się od chwili, w której pomyślałam ,że myślę. Wiem jak to brzmi, nie trzeba marszczyć brwi. Myślę, a to proces nieskończenie trwający i obezwładniający. Najgorsza jest siostra myśli, analiza. Pomyślę, wypowiem, aż wreszcie zanalizuje głośną myśl. Siostry kłótliwe, do porozumienia dojść nie mogą i jedna drugiej świnie podkłada. W tym cały tkwi szkopuł.

Powiedzmy,że w ramach poszukiwania złotego środka ,za nim coś powiem ,myślę dwa razy, jeszcze dwa, i jeszcze kilka. Potęgi potęg procesów "myślo(od)siewczych". Przekładam, układam ,porządkuje i zakładam, że coś chcąc nie chcąc i tak pójdzie nie tak.

Czekam na ofertę wzięcia w dzierżawę moich połączeń synaptycznych. Możesz przyjść, dotknąć, uszczypnąć, opukać z czterech stron i wziąć na trochę do domu. Nakarmić, napoić, rozsupłać, poskromić.

Gdy już stanie się nieuniknione. Ktoś bezlitośnie na smyczy i w kagańcu myśli moje siłą za sobą pociągnie. Przez chwile głupio popatrzę przed siebie leniwym wzrokiem, naskrobię coś patykiem po czarnej ziemi ( nawet nie będę wiedziała co), zapluję- tak trzy razy przez lewe ramię i trzy razy na mrówkę, niech ma gorzej. W końcu ja też nie umiem pływać.
Chyba odpocznę.

piątek, 1 października 2010

Z archiwum 2.

Głosy za ścianą.

Ściana aż drży, ugina się od hałasu, który chowa się za jej otynkowana suknią. Która to może być godzina, że życie wciąż toczy się szybkim i narowistym biegiem, nie do wyhamowania. Zrodziło się pytanie bez znaku zapytania na końcu. Przyszedł jeż i zjadł kropkę, a resztę znaku postanowił zanieść na kolcach do domu. Pewnie by zdołał, pewnie by się udało gdyby nie niebezpieczeństwo czyhające na jeżowego przyjaciela. Biedronka przejechała po jeżu ( skrót myślowy- biedronkowy tir, jednym wiezie jedzenie, innych zabija, i w sumie przerabia na jedzenia dla niezliczonego morza robactwa, bakterii i innych małych cholerstw). Tyle zostało z jeża i z reszty pytajnika. Placek, nie krowi, lecz jeżowy. Dobrze było ,będzie lepiej. Zasuszmy jeżyka, będzie jeżowy chips.

Odnoszę wrażenie ,że” jeżowy” stał się częścią mojego słownika, zdecydowanie go lubię. Lecz w gruncie rzeczy nie do końca sobie zdaję sprawę z tego, kiedy i do określenia, nazwania czego mam stosować ten iglasty przymiotnik. Chodzić najeżonym, to znaczy naburmuszonym, łypać okiem złośliwym czy okiem nieufnym? Błąd, błąd i jeszcze raz błąd. Łypać okiem złoszczącym się. Okiem, który ma wszystko w poważaniu, którego nie podoba się dosłownie wszystko. Wieczne nie, bo tak.

Jeż bez kolców, niczym róża bez jeża, nie . Róża bez kolców. Kret? Jakby wyglądał taki jeżyk. Smutno, nudno, przeciętnie, durnie, niewyobrażalnie, łyso. Jak urodzić takiego kolczatego stwora. Czy jego ostrości ranią brzuch matki, czy podczas porodu ma ona gratis akupunkturę. Jeśli działa rozluźniająco i relaksacyjnie ,to czemy nie? Żałować jeżowej mamie odrobinę chińskiej medycyny? Parszywość ludzka granic nie zna, jak i podłość.

Jeżyć się można z powodu bądź bez niego. Jestem najeżona. Jeżę się przeciętnie kilka godzin na dobę. Kolce zastępuje słowami, gestami, tak że nikt nie zbliży się , nie tknie, z obawy o siebie. Pomagają trzymać na dystans, pomagają ocalić swoją dusze przed baśnowymi ekscesami.

Jeż. Czy głosy za ścian są powodem do jeżenia? Jeśli nie to oznacza ,ze mój wcześniejszy wywód nie miał większego sensu i był tylko rozważaniem o gównie, które nierozłącznie idzie w parze z wszelkim stworzeniem tego świata.