czwartek, 2 grudnia 2010

Ona.

Ciszej, bo nie usłyszysz jak idą. Nie odgadniesz zamiarów i nie przewidzisz swojej śmierci. Z czyich rąk? Ten hałas, on nie ustaje. Rano zabrali ściany, po południu wynieśli sufit, wystarczyło ,że odwróciła głowę. A już prawie zapomniała jak wygląda ich oczami. Lecz przez szpary w drewnianych podłogach tłoczą się dni. Rozszerzone źrenice, naprzemienne kołysania i szarpania czasem. Tik, tak, tik, tak. Z nogi na nogę, szybciej.

Bo nie zdążysz!

Nie zdążę?

Nie zdążysz!

Pęcznieje pragnienie, by czuć swoje własne nieistnienie. Porzucenie rzeczywistości. Wzmożone nieukierunkowanie na rzeczywistość. To tu, to tam. Im bardziej pragniesz nie czuć tym więcej życia płynie we krwi. Im bardziej zatrzymać bieg krwi chcesz, tym przyspiesza czerwona rzeka do szybkości około świetlnej.

Nakryłaby się kocem. Rozstawiłaby dwa krzesła, a na oparciach zawiesiła koc. Nazwałaby to domem. Nazwałaby azylem. Zamknęłaby we wnętrzu ciepłej próżni. Nie, to nie jest już próżnią. Odebrała definicję, zostawiłam ciało, sen, siwienie i zmarszczki na sercu. Porozstawiała i czekała aż wróci do siebie.

Nie mogła tego zatrzymać, kręci jej się w głowie od zapachu istnienia. Słyszysz? Dzwonki w jej głowie, dzwonią, już czas. Czas na nieistnienie. Tylko chwilę, zaledwie moment, mgnienie bez ciśnienia głosów z armii cudzych ust. Powietrze rozrywa płuca tchnieniem życia. Pod kocem. Pod kocem zasypia kolejną noc. Ogranicza świat do narzuconych dzieciństwem ram. Namaluje nocą jutra kształt.

piątek, 26 listopada 2010

Archiwum 5.

Parę szkieł nic więcej,
znaleźli na miejscu wśród książek
i listów z zanadto poślinionymi znaczkami.
Kieliszek z przetrąconą nóżką
I nadgryzionym brzegiem.

Zbita szybka w muzycznym telefonie.
Bez szczegółów…nieodebranych wiadomości,
Zapełnienie po pokrywkę.

My nic nie słyszeliśmy,
to taka nieżyciowa dziewczyna .
Tylko czasem krzyczała w nocy jak opętana,
wzywaliśmy egzorcystę.

A jakże, nie przyjęła, śmiała się,
o tak szaleńczo, wariatka jakaś,
A po schodach to ona nie umiała spokojnie,
zbiegała w tych ciężkich buciorach na złamanie karku,
dysząc niemiłosiernie.
Budziła proszę pani naszych mężów i dzieci.

Może i płakała kto ją wie,
Ta spod 12 widziała jak szarpał ją na schodach.
Czy prosiła o pomoc? Trudno powiedzieć.
Coś by się znalazło, ale kto by takiej słuchał.
Jakieś kpiny pani, strach.
Od takiej to nic dobrego,
Widać doigrała się.
Chociaż o zmarłym źle nie wolno.

Nie nam sądzić za co proszę redaktorki,
na każdego coś się znajdzie.
Na każdego ja tak mówię,
mąż tej spod 17 tak mówi, to urzędnik , pani
wykształcony na uniwersytetach.

Zardzewiały czas przemknął na palcach
nie chce być ciągany po sądach.

Znaleziono ciało, nagie, bez wyraźnych śladów walki.
Przy ścianie wschodniej, w salonie,
pod obrazem ze świętą Panienką.
Świadków brak,
Śledztwo umorzone z braku dowodów.
Podejrzenie o samobójstwo.

A to tylko nieokiełznana wola
przejścia przez ścianę i
wmurowania na marzec i po,
W ukrytym wymiarze snu.

Rozbudzenie- absurdalne tłumaczenia.

Landrynki wysypały się z rękawa, dziurawe kieszenie wieszają się pokornie u stóp myśli od zachodniej strony snu.

Przetarła oczy, wygięła brew nieprzyzwoicie, jak akrobatka w cyrku sprężyście. Zmarszczyła czoło. Schyliła się i podniosła landrynkę. Podobno dopiero po 5 sekundach leżenia landrynki na ziemi mogły wgryźć się w nią bakterie. Silna potrzeba ssania wrzuciła nie na dwa, nie na trzy, a na raz landrynkę do ust i wsunęła pod język. Słodycz. Spojrzała na zegarek ,w zasadzie teraz to już nieistotne która godzina i czy to było to mniej niż 5 sekund, i tak nie wiem która była godzina zrzutu landrynek na posadzki.

Co u licha landrynki robiły w rękawie? Umyślnie coś lub ktoś wcisnął je tam ,by się wysypały przy pierwszej lepszej okazji. I się wysypały. Była prawie pewna ,że gdzieś to widziała, ,że już się z tego śmiała i masowała kości policzkowe przeżarte śmiechem. Zebrała jeszcze kilka landrynek z ziemi, rozejrzała się jakby interesowało ja co inni o niej pomyślą, ( kładę na to lachę- pomyślała- i nie położyła) i wepchnęła do kieszeni lepkie i owłosione cukierki- przecież je umyje pod kranem, albo wydepiluje dla odmiany. A dla odmiany-podpunkt drugi- znowuż to niczym po zjeżdżalni z kieszenie wzdłuż nogawki wyturlały się zapuszczone cukierki. Pieprzone dziury. Skądś jednak znajoma sytuacja nie dawała jej spokoju.

Kieszeń, dziura, ponowna strata, dylematy. Jeśli zsumuje czas poświęcony na myślenie, i czas leżenia landrynek po pierwszej eskapadzie i po drugiej, to niezaprzeczalnie będzie to 5 sekund. Psia krew. Daremne starania.

„Pani to posprząta!”
„to nie moje, to tu było”
„Pani to posprząta bo wezwę straż miejską”
„Już mówiłam, że nie moje”
„STRAAAAAAAAAAAAAAAAŻ!”

Pieprzony dziad -mruknęła i postanowiła mu pokazać, coś. Schyliła się do stóp, chwyciła w garść landrynki i rzuciła dziadowi pod nogi. Nie zauważył śmiało stawiając swoje prawe stopy i dosłownie, w chwile po tym niezgrabnie pozwolił silę grawitacji zadziałać na swoje ciało. Powalił się i wyglądał prawie jak różowa pomarszczona landrynka, która obok włosów miała już ręce, nogi i upierdliwość wypisaną na okrąglutkiej twarzy. Wypięła mu język i nie zastanawiając się ani chwili ruszyła galopem na zachód.

Ale dzień, ale noc. Ale sen. Podrapała się za uchem i przekroczyła granicę z zachodem.

piątek, 29 października 2010

Archiwum 4.

Odkąd pamiętam,

nie zwracamy się do siebie po imieniu,

wyszliśmy już z wprawy.

Nie wypowiadamy

farbowanych słów, koloryzowanych myśli.



Raz na ćwierć kresu

wymieniamy się ze sobą dłońmi.

Dotykając nimi

wyobrażamy sobie miłość.

Preparaty z tchnień nakładając na wargi.



U końca drogi

odwrócimy się do siebie plecami.

Każdy w swoją stronę.

Droga powrotna

bez bagażu ciasnych wspomnień, bez pożegnania.

niedziela, 24 października 2010

Z archiwum chyba już 3.

Jeśli zechcesz mnie za obietnicę,
za prawo własności, utratę dwu-członu.
I jeśli w słowie kocham zmieścisz
nas w wypranej pościeli na szklane guziki-
utracisz duszę,
a posągowość szmacianej lalki
zapleciesz z własnym ciałem.

Psia rzecz.

O kurwa, znowu się spóźniam. Spakowałam książki, spakowałam płyty, ubrania. Podpaski, tampony rozsypały się po podłodze, po schodach. Zawsze to samo. Sąsiad spod 122 pomaga zbierać mi moje środki higieny wścibsko dopytując się o plany na nieco dalej niż dziś czy jutro. Śmieszne. Nie ma takiego numeru lokalu w kamienicy. Ani dziś ani jutro.

Przeprowadzka. Na dobre ,czy na złe. Trudno jednoznacznie powiedzieć. Ludzie czasem zmieniają miejsca zamieszkania. Wyprowadzają się ,palą mosty mając nadzieję ,że wybudują nowe, trwalsze, nowoczesne. Nie do zburzenia. Najpierw uderz głową o ścianę, tupnij nogą o podłogę, powierć się na krześle, przesiądź się na stary, śmierdzący moczem tapczan i zmierz temperaturę, bo nie wszystko jest ok. Nie czuję się dostatecznie przeprowadzona.

Przeprowadzka z przedmieść do centrum zasmarkanej codziennością mentalności. Oczywiście zawsze muszę skończyć z butem w psim gównie.

O kurwa, znowu się spóźniłam.

czwartek, 21 października 2010

Kupa siebie.

Zbieram się do kupy. Generalnie mam wrażenie, że wielokrotnie to stwierdzenie padało z moich ust. Może nawet wyklinałam( głowa chciała wyklikiwałam, ale palce wiedzą lepiej, koordynacja -2-) je na klawiaturze umęczonej ciężarem niezdarnych palców, kłócących się o litery alfabetu. W zasadzie zawsze z trudem przychodziło mi pisanie na klawiaturze. Irytowała mnie ta niemożność wypisania wszystkiego o czym myślę w danym momencie, bo myśli uciekały tak szybko, a palce nie nadążały za chronologią „wymyślnych -myślowych” zdarzeń. Odkryciem nie będzie stwierdzenie, iż skoro irytuję się tak trywialnymi czynnościami jak użytkowanie komputera, to reszta codziennych niecodzienności o mikroskopijnej strukturze potrafi przepuścić mnie przez maszynę do mielenia mięsa. Matka Natura jedna wie jak długotrwałym i na dłuższą metę nieefektywnym procesem może być ( w moim wypadku)składanie do kupy.


Tak więc składam się, albo zbieram do kupy. Pamiętam jak na języku polskim w wypracowaniach Panie polonistki czerwonym długopisem zakreślały powtarzające się nadmiernie wyrazy. Z czasem przestałam się tym przejmować, zwłaszcza , że jako pedagog w klasach elementarnych często każą mi powtarzać coś wiele razy, co ułatwia zapamiętanie. Nie ma to jak nędzne tłumaczenia z ust niedouczonej studentki. Powtarzam się, tak przyznaję bez bicia, robię to nagminnie, cicho ufając że w końcu wbiję sobie pewne zwroty do swojej makówki i będę mogła zrobić krok do przodu, albo po prostu znajdę pasujący element, tworzący moją „kupę siebie”. Nie trzeba szukać daleko, gdyby tylko można było z łatwością sięgnąć po coś co jest wewnątrz, to byłby dopiero przełom. Otworzyć, wygrzebać co zbędne i wyrzucić, a wszelkie deficyty zapełnić nową lepsza wersją mnie.


Obejrzałam „Incepcję ”. Zebrałam się i obejrzałam. Nie będę rekomendować, poddawać jakiejkolwiek krytyce, bo taki ze mnie recenzent jak i literat. Wspominam o tym, bo momentami chciałabym, by ktoś wdarł się do mojego snu i sprzedał mi jakąś ideę(zaraził wirusem), którą przyswoiłabym nieświadomie jak swoją. Po obudzeniu znałabym kod do mojej „kupy” i w mgnieniu oka zebrałabym się w całość . W sumie wszyscy byśmy na tym dobrze wyszli, ja byłabym „kupą siebie” i nie parałabym się tanim grafomaństwem. Na szczęście macie wybór. Ja pewnie też, ale dopóki nikt nie wszczepi mi idei podczas snu będę sądziła, że nie mam.

niedziela, 17 października 2010

Grafo(wo)man.

Jestem, jestem ,a może wcale mnie już nie ma,
Dla rozgorączkowanych tłumów na fali,
Skoro Nawet, nawet na mnie nie patrzycie,
Łamiecie swoje spojrzenia pod kątem 90 stopni,
Krzywicie je do granicy przyzwoitości.

Przeczekam to w domu, za szarą firanką
Głęboko Ukryję każdą inną komórkę,
Nie wyjdę już więcej, zadbam o komfort
Psychiczny każdego poprawnego człowieka.
Żeby nie straszyć niezdrową papilarną linią.

Zewnętrzne sterowanie, automatyczna
Skrzynia biegów popsuła się, zastygła.
Nie pozwalam dłużej się prowadzić,
167 na minutę w terenie zabudowanym,
Gdzie przecież musi być przejście dla pieszych.

niedziela, 10 października 2010

Krótkosłowie na dobranoc.

Konkluzja na dziś. Wszystko zaczęło się od chwili, w której pomyślałam ,że myślę. Wiem jak to brzmi, nie trzeba marszczyć brwi. Myślę, a to proces nieskończenie trwający i obezwładniający. Najgorsza jest siostra myśli, analiza. Pomyślę, wypowiem, aż wreszcie zanalizuje głośną myśl. Siostry kłótliwe, do porozumienia dojść nie mogą i jedna drugiej świnie podkłada. W tym cały tkwi szkopuł.

Powiedzmy,że w ramach poszukiwania złotego środka ,za nim coś powiem ,myślę dwa razy, jeszcze dwa, i jeszcze kilka. Potęgi potęg procesów "myślo(od)siewczych". Przekładam, układam ,porządkuje i zakładam, że coś chcąc nie chcąc i tak pójdzie nie tak.

Czekam na ofertę wzięcia w dzierżawę moich połączeń synaptycznych. Możesz przyjść, dotknąć, uszczypnąć, opukać z czterech stron i wziąć na trochę do domu. Nakarmić, napoić, rozsupłać, poskromić.

Gdy już stanie się nieuniknione. Ktoś bezlitośnie na smyczy i w kagańcu myśli moje siłą za sobą pociągnie. Przez chwile głupio popatrzę przed siebie leniwym wzrokiem, naskrobię coś patykiem po czarnej ziemi ( nawet nie będę wiedziała co), zapluję- tak trzy razy przez lewe ramię i trzy razy na mrówkę, niech ma gorzej. W końcu ja też nie umiem pływać.
Chyba odpocznę.

piątek, 1 października 2010

Z archiwum 2.

Głosy za ścianą.

Ściana aż drży, ugina się od hałasu, który chowa się za jej otynkowana suknią. Która to może być godzina, że życie wciąż toczy się szybkim i narowistym biegiem, nie do wyhamowania. Zrodziło się pytanie bez znaku zapytania na końcu. Przyszedł jeż i zjadł kropkę, a resztę znaku postanowił zanieść na kolcach do domu. Pewnie by zdołał, pewnie by się udało gdyby nie niebezpieczeństwo czyhające na jeżowego przyjaciela. Biedronka przejechała po jeżu ( skrót myślowy- biedronkowy tir, jednym wiezie jedzenie, innych zabija, i w sumie przerabia na jedzenia dla niezliczonego morza robactwa, bakterii i innych małych cholerstw). Tyle zostało z jeża i z reszty pytajnika. Placek, nie krowi, lecz jeżowy. Dobrze było ,będzie lepiej. Zasuszmy jeżyka, będzie jeżowy chips.

Odnoszę wrażenie ,że” jeżowy” stał się częścią mojego słownika, zdecydowanie go lubię. Lecz w gruncie rzeczy nie do końca sobie zdaję sprawę z tego, kiedy i do określenia, nazwania czego mam stosować ten iglasty przymiotnik. Chodzić najeżonym, to znaczy naburmuszonym, łypać okiem złośliwym czy okiem nieufnym? Błąd, błąd i jeszcze raz błąd. Łypać okiem złoszczącym się. Okiem, który ma wszystko w poważaniu, którego nie podoba się dosłownie wszystko. Wieczne nie, bo tak.

Jeż bez kolców, niczym róża bez jeża, nie . Róża bez kolców. Kret? Jakby wyglądał taki jeżyk. Smutno, nudno, przeciętnie, durnie, niewyobrażalnie, łyso. Jak urodzić takiego kolczatego stwora. Czy jego ostrości ranią brzuch matki, czy podczas porodu ma ona gratis akupunkturę. Jeśli działa rozluźniająco i relaksacyjnie ,to czemy nie? Żałować jeżowej mamie odrobinę chińskiej medycyny? Parszywość ludzka granic nie zna, jak i podłość.

Jeżyć się można z powodu bądź bez niego. Jestem najeżona. Jeżę się przeciętnie kilka godzin na dobę. Kolce zastępuje słowami, gestami, tak że nikt nie zbliży się , nie tknie, z obawy o siebie. Pomagają trzymać na dystans, pomagają ocalić swoją dusze przed baśnowymi ekscesami.

Jeż. Czy głosy za ścian są powodem do jeżenia? Jeśli nie to oznacza ,ze mój wcześniejszy wywód nie miał większego sensu i był tylko rozważaniem o gównie, które nierozłącznie idzie w parze z wszelkim stworzeniem tego świata.

wtorek, 28 września 2010

Lustereczko powiedz przecie.

Lustro, gładka powierzchnia odbijająca światło, dzięki czemu powstaje obraz odbity przedmiotów znajdujących się przed lustrem.
„(...)nawet lustro nie pokaże ci ciebie, jeśli nie zechcesz siebie zobaczyć.”
Roger Zelazny

Odkąd pamiętam ciągłe lustra, zwierciadła, księżniczki po drugiej stronie. Mizdrzenie do szklanej tafli w szpilkach babci, które zdobiły podwórze wklęśnięciami. To takie powtarzalne. Zobacz jak wyglądasz, przejrzyj się w lustrze i zrób coś z tym. Można się udławić. Wpadanie ze skrajności w skrajność, to takie ludzkie. Ucieczki sprzed lustra albo czuwania całodobowe. Lepiej, gorzej, lepiej, trudniej, prościej.

Mówimy, lustra zakrzywiają rzeczywistość, zakrzywiają obraz nas samych, stojących naprzeciw srebrzystości. Błąd. Nim stanęliśmy przed lustrem, zakrzywiliśmy obrazy siebie w głowach. Nie tak trudno do tego dojść, ale uśmiechać się do siebie ze świadomością łusek w głowach bywa gorzej. Lepiej czasami nie wiedzieć, jak bardzo sami po sobie chodzimy, zanim ktokolwiek inny bezceremonialnie nas podepcze.

Nieważne w gruncie rzeczy czy pochowamy, wszystkie lustra, czy wręcz na odwrót- wyłożymy nim wszystkie ściany. Nazbyt surowi obrzydzamy sobie lustra. Wynaturzamy odbicia karząc się niewiadomo za co, ogólnym niezadowoleniem z całokształtu. Tacy jesteśmy biedni i pokrzywdzeni. Żyjemy w poczuciu krzywdy, ofiary i mordercy w jednym. Tylko głaskać nas po głowach i poklepywać znacząco po plecach.

Zabobony spalić na stosie. Winny, czy bez winy niech weźmie kamień i pierwszy rzuci. Niech w proch rozsypią się zakrzywione lustra w naszych wewnętrznych próżniach, a każde następne na powrót stanie się tylko wynalazkiem cywilizacji. Pal licho siedem lat, poza tym może być tylko lepiej.

"Lustro ma zgagę, wszystko mu się odbija. „
Jan Sztaudynger

poniedziałek, 27 września 2010

Cisza na morzu.

Cisza – niekiedy tylko pająk siatką wzruszy,
Lub przed oknem topolę wietrzyk pomuskuje;
Och! jak lekko oddychać, słodko marzyć duszy –
Tu mi gwar, tu mi uśmiech myśli nie krępuje.
C.K. Norwid

Cicho, cichuteńko. Drgania wyczuwane ze wzmocniona siłą. Niesamowicie jest wyłączać jeden zmysł, aby inny mógł działać doskonalej. Konstrukcja idealna. Równowaga stale kontrolowana. Równowaga automatycznie odzyskiwana. Cisza smakuję życiem i śmiercią. Możne w niej odzyskać domniemany święty spokój. Można oszaleć. Obłęd bierze się z niedoboru bądź nadmiaru ciszy.

Uciekamy od ciszy, czy uciekamy do ciszy? Czy gdzieś jest nam bliżej czy gdzieś jest nam dalej? Przechadzamy się zatłoczonymi trasami szybkiego ruchu, żołnierzyki ze słuchawkami na uszach. Czy jest tu miejsce na ciszę? Z jednej strony chaos dnia, krzyki ulicy nakazują nam dozować muzykę do uszu, czy tak szukamy ciszy? Co tu jest ciszą? Co dzisiaj znaczy cisza? Dobrowolnie zabieramy sobie ciszę w pustych pomieszczeniach odpalając co się da. Reklamy znając na pamięć, drażniąc sąsiadów nazbyt głośną muzyczną ucztą.

A co ze studenckimi „cichaczami”, z bibliotekami czytelniami ,pustymi kościołami w dni powszednie, cmentarzami, na których nie ma naszych bliskich, ale gościmy tam częściej niż u żyjących przyjaciół. Czy to jest to? Cisza, by więcej słyszeć, to banał. Banał, ale jaki cudownie aktualny. Myśli stają się takie wyraźne, takie hałaśliwe. Można nimi żonglować, można nimi wykarmić wszystkie zagłodzone brzuchy. Można, można, można, zakochać się w ciszy, by być bliżej swoistego brzmienia życia.

Cisza= samotność, cisza= zbawienie, cisza= rozpacz, cisza= uwielbienie, cisza= krzyk, cisza= rozpasanie myśli. Cisza wykroczenie poza sferę komfortu społecznego, jak i zarówno wkroczenie w strefę komfortu osobistego.

Piękna jest ta niejednoznaczność ciszy. Cisza, cisza…. brzmi tak kojąco.

Cisza na morzu cisza w komnacie,
kto się odezwie ten ściąga gacie!

niedziela, 26 września 2010

O zwątpieniu.

Przekręcasz się na drugi bok. Mrużysz powiekę, to rozwierasz ją do nieprzyzwoitych rozmiarów i czekasz. Sam nie wiesz na co. Czy oby warto czekać, złudzeniami smarować czerstwy chleb i żywić się nimi do syta. Wciąż jesteśmy niesyci i puste mam y coraz nieznośniej brzuchy, a talerz codziennie do cna wylizany. Napełniamy puste brzuchy mrzonkami i mamy z tego wielkie nic.

Na co czekamy, na co Ty czekasz?
Podobno występują zmiany. Zmiany na co? Może na lepsze ,ale równie dobrze mogą i na gorsze. A może być gorzej? Czy to kwestia niedoceniania tego co posiadamy?

Czuliście się źle z powodu, że czujecie się źle? Sądzę , że wielu z tłumu „pospieszalskich „ czuje się tak raz na jakiś czas, dłuższy, krótszy –nieważne, po prostu czuje. Otoczeni przez płacz, śmierć, głód, biedę, smród, wojny, choroby, dzieci w beczkach, gwałty, morderstwa i inne syfy cywilizacji bądź paradoksalnie jej braku. Świadomi drastyczności owej scenerii kłócimy się ze sobą, gdy rodzi się w nas niechęć do siebie, poczucie zwątpienia, beznadziejności. Czujemy się jeszcze gorzej z powodu czucia się źle w takich okolicznościach. Jak gdyby wszystko było jedną wielką kupą, na która jeszcze jakoś się wdrapałujemy, ale zejść z niej ,to nazbyt dużo.

Zwątpienie, cichutko na palcach zakrada się pod nasze pościele, nie ma wstydu, nieproszony wdziera się głębiej niż można sobie wyobrazić. Ujście, szukać trzeba ujścia. A czasami to tylko siąść i płakać przyklejając wzrok do rozlanego mleka. Czy jeszcze zjem dzisiaj posiłek i będę miała sile wytrzeć mleko? Wątpić czy łudzić się, że plamy po mleku się spierają?

piątek, 24 września 2010

Stres jest definiowany w psychologii jako dynamiczna relacja adaptacyjna pomiędzy możliwościami jednostki, a wymogami sytuacji.

Trzy typy reakcji na stres:
Dystres jest reakcją organizmu na zagrożenie, utrudnienie lub niemożność realizacji ważnych celów i zadań człowieka, pojawia się w momencie zadziałania bodźca, czyli stresora.
Eustres to stres pozytywnie mobilizujący do działania.
Neustres to bodziec dla danej osoby neutralny w działaniu, chociaż dla innych bywa on eustresowy lub dystresowy.

Przychodzi od tak, wpycha swoisty brud pod skórę, drapie, gryzie, drażni, wdziera się do żył, płynie we krwi. Bez pytania obezwładnia i ubiera w suknie ze strachu i obaw. Suknia przywiera, i zaciska się na ciele, niczym koszulka ma miss mokrego podkoszulka. Dusi. Chociaż z drugiej strony jest to raczej płonąca suknia z materiałów sztucznych, nieznośnie wżerająca się w skórę. Piecze, pali, boli. I co dalej?

Siły na nią nie ma. Siły aby zerwać ją z siebie i wrzucić do kufra , gdzieś na najwyższym strychu na ziemi. Zapomnieć. Odizolować. Marzenie. Schowasz jeden, zakopiesz, a pojawia się nowy skuteczniejszy, odporny na próby wydrapania z duszy. Można połamać paznokcie, połamać paliczki, połamać wskazówki, przekrzywić czas, ale to tylko chwilowa słabość stresu. On traci przytomność , zapada w krótką drzemkę, a potem budzi się silniejszy, pełen mocy. Doskonale wie co do umacnia, żywi się energią osobnika, którego dopada. Fucking stres. Jestem obezwładniona, ubezwłasnowolniona. Mały, niemały dystres. I co dalej?

Paczka papierosów, jeden za drugim, między drżącymi palcami. Przez moment poczucie kontroli nad czymś. Kontrola dopływu dwutlenku węgla do płuc. Zapalasz, palisz, dopalasz, gasisz. Krótki proces, krótki cykl, krótki okres uśpienia. Niewystarczająco użyteczny. Oszustwo wychodzi na jaw. Co dalej?

Winko. Wódeczka. Piwko. Zdrobnienia, jakby mogły zmniejszyć zagrożenia wtórne związane z alko. Kieliszek, szklaneczka, kufel. Ciemne, jasne, czerwone, różowe, białe, czyste- istna paleta barw. Maluję tęczę. Ile tu kolorów, wszystko się kręci dookoła, dzień świra, chyba usiądę, położę się, prześpię. Tak prześpię się w ubraniu, na podłodze. „Szalenie delikatna jestem na kacu.” Kac plus stres. Dystres do potęgi trzeciej. Erupcja.

Ogłoszenie:
1. Przygarnę Eustresa. W zamian kąt do spania, pół pełna pustki i światła lodówka, możliwość kąpieli. Bez zobowiązań.

2. Oddam w dobre/ niedobre ręce Dystresa, na chodzie, żywotny. Gratis- paczka fajek i wódka.

wtorek, 14 września 2010

O mieszaniu z błotem

Z archiwum.

Lubimy być. Przynajmniej niektórzy z nas. Być bez wgłębiania się w znaczenie owego bycia. Sens, jasne ważna rzecz, ale czas który pochłaniamy na myśleniu o byciu zabiera nam czas na bycie. Co z tym fantem zrobić, zakopać w ogródku i podlewać? Może coś wyrośnie, kto wie. Traktować tu będą o byciu jako o życiu, to moje podstawowe założenie w tym kilkusłowiu, powiedzmy ,że żadnego z tych czynnych czasowników nie stawiam ponad drugim. Synonimy, i tyle w kwestii wyjaśnienia. Bycie jako czerpanie z każdej chwili do utraty sił? Czy bycie( równie dobrze możemy czytać jako życie), jako podstawowe użytkowanie potrzeb fizjologicznych. Bycie w całej swej okazałości, niech zamyka wszelkie egzystencjalne rozwodzenia się i wszelkie kwestie biologiczne, bez biologii nie ma nic.

Wracając do bycia. Być bez udziału pochwały z cudzych ust czy zmieszania z błotem. To jest to. Bez oglądania się za siebie. Za plecy , za którymi ludzie pełni cnót szargają nasze dobre, jako tako, imię. Błoto najwyżej nałożą mi na twarz w Spa, i to jakby nie było za ciężkie pieniądze, których w obecnej chwili nie posiadam. Zabawne, że z tym błotem lubimy podobno, lubimy się mieszać. Inne błoto zaś oblepia naszą godność i wciąga bezpowrotnie na dno paskudnej mazi upodlenia. Bezpowrotność jest jednak względna. Równie dobrze pól życia można stracić, bądź poświecić na oczyszczenie do ostatniej zabłoconej linii papilarnej. Potem to już tylko się przeżegnać, zamknąć oczy, położyć na nocnej szafce testament i dokonało się. Nie weszłam w posiadanie nocnej szafki. Argument przeciw. Dziecinny. Nie jest mi z tym źle, nie jest mi z tym dobrze. Po prostu jest.

A co z pomówieniami, pytam sama siebie. Nie rozdmuchiwać ziaren nieprawdy na pół światu. Odpowiadam sobie. Im więcej się wzbraniamy, tym oni zdecydowanie utwierdzają się do grzechu, który z pewnością oszpecił Twą niewinność. Do grzechu który każe trzymać się z daleka od kościoła, od parków, od innych miejsc publicznych, w których nie wypada bywać osobnikom tak zdeprawowanym. Niech nie patrzą w naszą stronę. Lepiej dla nas.

Co mogą wiedzieć o nas obcy , abyśmy zmuszeni byli, na każde wyplucie naszego imienia wraz z stekiem bzdur z ich ust, reagować żarliwe. Bronić się i wysyłać rakiety z misją ratunkową na wszystkie akty występków przeciw naszemu dobremu szaremu jestestwu.( Pisząc to pozwolę sobie na dygresje, i wspomnę o skojarzeniu z obcym, który właśnie wydostaje się z ciała Signourney weaver- za dużo TV za mało książek. Skoro taki obcy to wymysł ludzi twórczych, to może i my powinniśmy traktować naszych obcych i ich wszędobylskie noski jako wymysły.)Bunt. Bunt jak ktoś tak mógł, czymś takim, komuś takiemu. Po co, dlaczego, czyżbym taka była? Niepewność. Tu zaczyna się najgorsze. Wątpienie w siebie. Odstawienie do zamrażalnika ufność względem samej siebie, żeby nie utraciła świeżości. By móc wziąć ją na przeczekanie i gdy błotna sprawa ucichnie wyjąć skostniałą i próbować się z na siłę. Uwiązać na nowo do skrawka duszy i uwierzyć ,że będzie służyć jak dawniej . Chleb po odmrożeniu tez jest zjadliwy. Dzielmy się wiarą w siebie jak symbolicznym chlebem.

Czy i ile trzeba uwagi przykładać do tego co robią ludzie z naszym „ja”, skoro to i tak nie jest zgodne z prawdą. Wymysły wymysłów. Może lepiej po prostu przemilczeć i żyć jak gdyby nigdy nic. Być jak twórczy ludzie. Wieczorami zaś, chociaż dni też są jak najbardziej na miejscu, dla urozmaicenia chodzić na różne filmy do kina, niekoniecznie wciąż oglądać Obcego. Ile można pytam się ,do urzygu, odpowiadam w jednym zdaniu mieszcząc wszystko co chciałam przekazać.


sobota, 11 września 2010

Podgląd

O wynaturzeniu odbicia swego.

Jakbyśmy się czuli, gdyby postawili nas obok samych siebie, ale tak aby nasze prawdziwe ja, nie czuło obecności krytycznego podglądacza o rysach naszych twarzy? Nie wiem czy znaleźlibyśmy na pierwszy rzut oka coś, co sprawiłoby ,że obudziłyby się w nas wypierwiastkowane do cna okruchy dumy. Bliżej nam raczej do zażenowania, wstydu, poczucia bez celu i beznadziejności. Jak to nazwać skromnością, czy wpisanym w mentalność niskim poczuciem własnej wartości. Jeżeli w ogóle w odniesieniu do siebie stosujemy zwrot „ własna wartość”, „ jestem coś warty”.

Bliżej nam do przykrego zdumienia nami samymi niż do dumy z siebie. Czy to coś wciąż w nerwach, w drżeniu ubrane w formę człowieka, może być mną? Czy taki chciałem być, czy to jest to do czego zmierzałem, dojrzewałem, zmieniałam się? Nie podoba mi się. To musi być żart. Kiepski, bo kiepski ale zawsze żart. Dobra możecie już wyjść, nie nabrałem się, hej! Bez jaj! Już po wszystkim.

Po wszystkich. Tylko stoimy, i tylko patrzymy na następujące po sobie grymasy. I tylko oczy rosną nam do nieprzyzwoitych kształtów, rozszerzają się jakby ktoś dmuchał w ich wnętrzu ogromne balony. Automatyczne ruchy, każdy kolejny krok zaplanowany z wyprzedzeniem dwóch przecznic. Nadmierne skupienie i próba niepostrzeżonego badania środowiska bycia. Czy oni widzą, czy oceniają, czy śmieją, wytykają, pokazują palcami . W zasadzie pewności nie ma, a niepewność wzmaga tylko obrzydliwe i gnuśne uczucie piętnujące spokój ducha? Jakie kojące byłoby zupełne wyzucie z lęków, obaw, trwogi przed tym co przed nam, przed językami współdzierżawców planety Ziemi.

Czy tacy jesteśmy „jacy” jesteśmy? Czy łatwo jest nam odnaleźć zamiłowanie do siebie samych i dostrzec, i docenić siebie w zaciszach naszych świadomości? Czy łatwo jest wyjść z siebie, aby móc być potem bliżej siebie? I czy warto z siebie wychodzić?

Dalibyśmy już spokój rzekłbym sobie. Dałbym już spokój. Psia krew.

piątek, 10 września 2010

Z innej Jan.k i beczki.

Zapraszasz gości. Zapraszasz bo wpraszasz na stałe swojego obecnego. Wiadomo niby Twoje mieszkanie, z lekkim uśmieszkiem Twoje, bo wypadałoby napisać Wasze. Zapraszam i rozkminiasz, myślisz, dumasz –kto ma się lepiej bawić Ty czy on? Zapraszasz swoich ludzi, czy może jego? W końcu, ni mniej ni więcej to w jego intencji będziecie rozpoczynać raut, kolokwialnie polewajke, popijawkę . A co jeśli jego ziomki ,to nie
Twoje ziomki? Nie zostaje nic innego jak dopisać druga intencję, bardziej osobistą, egocentryczną i siebie chwalczą. I wszystko niby się naprostowało, aż tu…

Zaproszenia jej: Ciebie, ciebie i ciebie ,a ciebie nie.
Zaproszenia jego: Jego, tego, ciebie i Ją.
Ona: Ją? Kto to jest „Ją”?
On: Moja była – przełyka kawałek golonki z chrzanem.

Czy powinnyśmy zgadzać się na „Ją”? Czy możliwe jest współegzystowanie eks i obecnej na jednym kawałku podłogi, w jednym i tym samym momencie? Czy musimy lubić ich byłe? Czy musimy lubić być miłymi dla ich byłych? A może wystosować psychofizyczny lep na muchy, pułapkę na myszy i off na komary.
Jak bardzo trudne jest przemienienie niepewności co do byłych na zaufanie i wzajemne uznanie swoich terytoriów i granic. Granic. których nie przekracza się pod żadnym pozorem? Babska solidarność jajników, wierzyć w nią czy nie. I jak bardzo zależy nam na tym aby te granice wyznaczać i kurczowo się ich trzymać? Gdzie zaczyna, a gdzie kończy się wolność w związku o podtytule relacje z byłymi?

Zaufanie. Nie ufasz mi kochana? Ufam kochanie, Tobie ufam…
Zaufanie. Nie ufasz mi kochany? Ufo to ciągle zagadka, naukowcy mędrkują, więc sama rozumiesz.

Dlaczego dla kobiet racjonalnym ruchem w grze terenowej – życie, często jest niewspominanie byłemu o imprezie ,dla dobra mniej lub bardziej humorzastego obecnego. Humorzasty będzie zachwycony i masz spokój na kilka ładnych godzin.

Powiesz schematy, skrajności. Powiem, wiem, ale wbrew pozorom schematy utarte, to schematy wygodne.
Wieńcząc: gdyby tak filozoficznie, pod rękę z Kantem : Postępuj wedle takich tylko zasad, co do których możesz jednocześnie chcieć, żeby stały się prawem powszechnym, to problem (nie)mile widzianych gości rozwiązałby się sam. Ale jak świat światem, filozofów jak byłych od cholery.

Zawsze można być…

Być jak Twój niebyły.
Zaproś byłego,
Nie zaproś byłej.
W kwestiach partnerstwa
to by było na tyle.


czwartek, 9 września 2010

Żigolak –
1. pogardliwie: płatny tancerz w nocnym lokalu; gigolo; fordanser; żigolo; 2. młody mężczyzna czerpiący korzyści materialne ze stosunków seksualnych z zamożnymi, starszymi od siebie kobietami; żigolo.

Żigolak, zupełnie zapomniałam o tym odpowiedniku męskiej dziwki= prostytutki. Chociaż muszę przyznać ,że wydaje mi się jakiś sympatyczny.
Pisząc o dziwce nie chciałam ograniczać się tylko i wyłącznie do świadczenia płatnych usług seksualnych. Żigolak w samej rzeczy staje się wtedy męskim równoznacznikiem prostytutki.

Pro - przed,
Statuere- wystawiać.

Pierwsze próby użytku z tego słowa, nie były kierowane jedynie do „rozdawania siebie” za kasę, czy inne materialne bibeloty. W XVI wieku znaczenie uległo zawężeniu i zamknęło się na „odbywaniu stosunków płciowych w zamian za pieniądze lub inne korzyści”.

Generalnie, nie mam nic przeciwko osobom, które w taki sposób zasilają swój budżet domowy. Nie popieram ,ale nie neguję. Co więcej zastanawiam się kto w takiej relacji konsumenckiej okazuje się dziwką. Sprzedawca czy kupujący?

To Be Continued.

Niewyczerpane.

Z rozmyślań przy jogurtowej milce, po uszy w gównie.

Co znaczy być rozpustną dziwką? czy te wyrazy mogą tak obok siebie stać, tak po prostu jak gdyby nigdy nic? a może to już przesyt ,przesada, dosyt ( od niedosytu ;))?

Rozpustna- określenie dosyć często pojawia się na portalach randkowych, randkowe zamieniam na portale umożliwiające poszerzanie doświadczeń erotycznych, a przynajmniej w formie wirtualnego erotomaństwa piśmiennego. Ale nie podpisze się pod tą jednoznacznością rozpusty. Rozpustnik intelektualny, to błyskotliwy pożeracz wiedzy, inteligentna bestia, która doskonale wie jak wykorzystywać...oczywiście wykorzystywać mózg, swój. I nie tylko, im więcej pomysłów tym więcej rozpusty w naszym życiu o znaczeniu pozytywnym.

Psia krew, rozpustnicy to wzbudza zachwyt, dumę i szacunek w gronie plemiennym. Rozpustnica- zdecydowanie bardziej pejoratywne znaczenie. Chociaż dodałabym ,że pejoratywność wzrasta wraz z siłą przywiązania do mentalnej "szabelki i tarczy" ( za damę serca ten bój i takie tam ble ,ble ,ble). Fuj.
Dziwka-Yo puta. Podobno określenie kobiety lekkich obyczajów. Ale dlaczego kobiety? Dlaczego u licha tak ciężko doszukać się męskich odpowiedników tego słowa. Prostytutka -hmm prostytutek? blada dupa.

Seksizm. Kobiety budzą się z letargu, długowiecznego zresztą, gotowe by walczyć o sprawiedliwość nawet w kwestiach słownictwa. Biel to biel, a czerń to czerń, nieważne czy ma dwoistości w górnej czy dolnej części ciała.

Trzeba zrobić krok do przodu.
Jest dziwka i i jest męska dziwka, i w obu tych przypadkach, puszczanie to puszczanie, zaliczanie to zaliczanie, i wybór to wybór, bez różnić!

Rozpustna dziwka- to dziwka nad dziwkami. na nic więcej mnie nie stać. Może jakieś sugestie?

A może najzwyczajniej w świecie stwierdzę , iż tego tematu nie warto poruszać, bo jak się rusza kupę ,to tylko bardziej śmierdzi. i na tym zakończę żenujący grafomański wybryk procentów w czekoladzie z jogurtowym gratisem.

dla wszystkich zniesmaczonych, przepraszam, jutro usunę albo i nie.