piątek, 26 listopada 2010

Rozbudzenie- absurdalne tłumaczenia.

Landrynki wysypały się z rękawa, dziurawe kieszenie wieszają się pokornie u stóp myśli od zachodniej strony snu.

Przetarła oczy, wygięła brew nieprzyzwoicie, jak akrobatka w cyrku sprężyście. Zmarszczyła czoło. Schyliła się i podniosła landrynkę. Podobno dopiero po 5 sekundach leżenia landrynki na ziemi mogły wgryźć się w nią bakterie. Silna potrzeba ssania wrzuciła nie na dwa, nie na trzy, a na raz landrynkę do ust i wsunęła pod język. Słodycz. Spojrzała na zegarek ,w zasadzie teraz to już nieistotne która godzina i czy to było to mniej niż 5 sekund, i tak nie wiem która była godzina zrzutu landrynek na posadzki.

Co u licha landrynki robiły w rękawie? Umyślnie coś lub ktoś wcisnął je tam ,by się wysypały przy pierwszej lepszej okazji. I się wysypały. Była prawie pewna ,że gdzieś to widziała, ,że już się z tego śmiała i masowała kości policzkowe przeżarte śmiechem. Zebrała jeszcze kilka landrynek z ziemi, rozejrzała się jakby interesowało ja co inni o niej pomyślą, ( kładę na to lachę- pomyślała- i nie położyła) i wepchnęła do kieszeni lepkie i owłosione cukierki- przecież je umyje pod kranem, albo wydepiluje dla odmiany. A dla odmiany-podpunkt drugi- znowuż to niczym po zjeżdżalni z kieszenie wzdłuż nogawki wyturlały się zapuszczone cukierki. Pieprzone dziury. Skądś jednak znajoma sytuacja nie dawała jej spokoju.

Kieszeń, dziura, ponowna strata, dylematy. Jeśli zsumuje czas poświęcony na myślenie, i czas leżenia landrynek po pierwszej eskapadzie i po drugiej, to niezaprzeczalnie będzie to 5 sekund. Psia krew. Daremne starania.

„Pani to posprząta!”
„to nie moje, to tu było”
„Pani to posprząta bo wezwę straż miejską”
„Już mówiłam, że nie moje”
„STRAAAAAAAAAAAAAAAAŻ!”

Pieprzony dziad -mruknęła i postanowiła mu pokazać, coś. Schyliła się do stóp, chwyciła w garść landrynki i rzuciła dziadowi pod nogi. Nie zauważył śmiało stawiając swoje prawe stopy i dosłownie, w chwile po tym niezgrabnie pozwolił silę grawitacji zadziałać na swoje ciało. Powalił się i wyglądał prawie jak różowa pomarszczona landrynka, która obok włosów miała już ręce, nogi i upierdliwość wypisaną na okrąglutkiej twarzy. Wypięła mu język i nie zastanawiając się ani chwili ruszyła galopem na zachód.

Ale dzień, ale noc. Ale sen. Podrapała się za uchem i przekroczyła granicę z zachodem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz